Do Medugorie po raz pierwszy trafiłam w 2007r. Byłam wówczas 15-letnią, zbuntowaną dziewczyną. Nie chcę skupiać się na przeszłości, jednak muszę napomnieć o tej ciemności jaka była we mnie, aby jeszcze bardziej zajaśniała Chwała Boga.
W tamtym czasie moje życie nie wydawało mi się być złe. To, co złego robiłam usprawiedliwiałam sobie tym, że inni żyją tak samo. Mimo młodego wieku zdążyłam bardzo dużo zła narobić, krzywdząc tym zwłaszcza samą siebie. Nie chcę wymieniać wszystkich rzeczy, którymi się karmiłam. To moje pierwsze publiczne świadectwo, może za mało mam jeszcze odwagi. Byłam w różnych subkulturach, zgoliłam nawet głowę na łyso, kochałam piercing, szukałam swojego miejsca i wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Gdzieś wewnątrz czułam się samotna i wiedziałam, że nie do końca wszystko jest ok, ale mój tryb życia nie dawał mi czasu na głębsze zastanowienie się nad tym.
Mój stan duchowy był … właściwie nijaki. W 2007r. miałam przystąpić do bierzmowania i rozważałam czy to ma sens, skoro ja w to wszystko słabo wierzę. Moja rodzina była i jest rodziną katolicką, codziennie modliliśmy się wspólnie. Dla mnie to była piękna tradycja, wierzyłam, że jest Bóg, ale był on daleki i mi to wystarczało. Nie poczuwałam się do bycia chrześcijanką, bo nie żyłam tym zupełnie, przykazania były dla mnie niewykonalnym zbiorem nakazów, a msze były długie, nudne i nic nie wnoszące do mojego życia. Duchowe zero. Modliłam się do Jezusa, przy większych porażkach i w lęku zwracałam się nawet do Maryji, ale było to naprawdę okazjonalne i interesowne. Myślę, że dzisiaj dużo ludzi znajduje się w podobnej kondycji duchowej. Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Bóg przygotowywał mnie do tego, co miało nastąpić już wcześniej, po latach odkrywałam sens wielu zdarzeń, które miały miejsce przed, jak ja to nazywam „pierwszym nawróceniem”.
Zacznę od tego, że w 2006r. udałam się na Pieszą Pielgrzymkę Rożanostocką, jest to taka pielgrzymka młodzieży (i nie tylko) na zakończenie roku szkolnego. Brzmi pięknie, ale ja tam szłam raczej dla rozrywki, dużą część przejeżdżałam autostopem, opalając się gdzieś w polu i robiąc inne, zapewniam, nie pielgrzymkowe rzeczy. Jednak tamtego roku kupiłam sobie w Różanymstoku obrazek Jezusa Miłosiernego. Miało też miejsce spotkanie ewangelizacyjne i każdy z uczestników dostał fragment Pisma Św. Ja dostałam taki: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy źle się mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych lecz grzeszników”. To były pierwsze słowa Jezusa do mnie. Dowodem na to, że choć tego nie pamiętam musiało mnie to ruszyć jest to, że od tamtego momentu karteczkę z tymi słowami mam przy łóżku na specjalnym miejscu. Po kilku latach od tamtego wydarzenia, któregoś dnia mama powiedziała mi, że wyczytała ciekawą rzecz, że 25.06.2006r. w Różanymstoku był o.Jozo Zovko (dla osób związanych z Medugoriem nie muszę przedstawiać kto to taki). Pobiegłam na górę sprawdzić na obrazku datę kiedy go kupiłam, serce biło mi szybko – to była ta sama data… A w dodatku 25.06.2006r. miało miejsce objawienie Maryji! (A rok później 25.05. o godzinie 18:00 było moje bierzmowanie:)).
Od wielu lat jako dziecko miałam jeden problem natury dermatologicznej – kurzajki na stopie. Nie była to błahostka, bowiem było ich mnóstwo, przeszkadzały mi w funkcjonowaniu, były powodem mojego skrępowania. Przechodziłam operacje na stopie, a mimo to nadal odrastały, nie jest to przyjemny temat, więc oszczędzę czytelnikom szczegółów. Piszę o tym dlatego, że nadszedł taki dzień, gdy szłam dokądś pieszo poczułam niesamowite pieczenie, jakby żywym ogniem ktoś dotykał mi stopy. Pamiętam, że pomyślałam „pewnie jeszcze większa masakra mi się tam robi”, bolało mnie bardzo! Trwało to kilka dni, aż postanowiłam w aptece kupić sobie preparat „Wartner” rzekomo najlepszy na tę przypadłość. Dumna kupiłam preparat i udałam się z nim do swojego pokoju. Zdjęłam skarpetkę i odwróciłam stopę, by przyjrzeć się od której strony „ugryźć” ten problem (była ich naprawdę MASA)… Można wyobrazić sobie moje zaskoczenie – STOPA BYŁA GŁADKA, jakby nigdy niczego tam nie było! Świeża skóra, piękna skóra, jakiej na stopie nie widziałam od lat! Rozradowana zbiegłam po schodach na dół, a mama zapytała mnie, czy użyłam Wartnera. Powiedziałam jej co się stało, a ona się rozpłakała. Pomyślałam sobie „Dziwna reakcja” i udałam się przed komputer, by zająć się swoimi sprawami. Po chwili przyszła do mnie mama, w ręku trzymała jakąś kopertę. Wzruszona podała mi ją. „Pieniążki!” –pomyślałam. Otworzyłam. W środku był obrazek z wizerunkiem Maryji z Medugorie i karteczka „Maryjo, proszę o uzdrowienie stopy Oleńki”. Mama powiedziała: „Poprosiłam moją koleżankę, by w tej intencji modliła się w Medugorie. (nie znałam wtedy tej nazwy) To zasługa Maryji!”. Robi wrażenie? Na mnie nie zrobiło. Pomyślałam, że to jakaś dewocja i pamiętam jak (ostatni raz w życiu) z pogardą rzuciłam obrazek Maryji na biurko, mówiąc „Ty i te Twoje Maryje”. Nie wierzyłam w Matkę Bożą. Miałam jej obrazki, mówiłam (bardzo nudny dla mnie wówczas) różaniec , ale była to dla mnie tak fikcyjna postać!
Mama oznajmiła: Jedziemy całą rodziną do Medugorie!
Moja odpowiedź była oczywista: Nigdzie nie jadę.
Kiedy spojrzałam na datę wyjazdu byłam wściekła – akurat wypadały moje 16.urodziny, miała być impreza, ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę to pielgrzymka. Poza tym program wyjazdu: Różaniec, Msza, Droga Krzyżowa, Adoracja… i tak w kółko. Dla mnie to było nie do wyobrażenia! Przekonał mnie tylko ostatni dzień, który mieliśmy spędzić nad Adriatykiem. Wszyscy znajomi śmiali się razem ze mną, że tam jadę. Nawet wymyślaliśmy jak miałyby wyglądać objawienia („pewnie włączą głos z radia”, „pewnie przyniosą tekturową Maryję”). Dziś aż mi wstyd o tym myśleć.
Wsiadłam do autokaru – 2 dni drogi, różaniec non stop. Ja, na szczęście ze starszą siostrą, miałyśmy ciągle słuchawki w uszach. Wiem, że mojej mamie było za nas wstyd, ale cóż. Dla mnie różaniec był nie do zniesienia, a cztery części to o wiele za dużo. Słuchałam historii innych osób o Medugorie, który raz tam jadą, jak Maryja zmieniła ich serca … „Banda durniów” – myślałam. Oglądaliśmy film o jakimś elektryku, który pojechał do Medugorie i zobaczył cud słońca, opowiadał o tym zafascynowany. „Ależ im piorą mózgi” – myślałam.
Gdy cała grupa pierwszego dnia spotkała się we Wspólnocie Błogosławieństw by „oddać życie Maryji” stwierdziłam, że to sekta i wyszłam stamtąd. Po kilku dniach w pełni świadomie zawierzyłam się Maryji u stóp góry Krizevac.
O tym czego doświadczałam w Medugorie i jak ogromny wpływ miało to miejsce na moje życie mogłabym napisać książkę (rozważę to J). Trudno mi jest pomijać pewne kwestie, bo mimo, że było to 6 lat temu, wspomnienia są tak żywe! Postaram się ograniczyć do najważniejszych wydarzeń.
Najmocniejsze przeżycie miało miejsce 2.05.2007r. ( tę datę uznaję za datę wspomnianego „pierwszego nawrócenia”). O godzinie 3:00 udaliśmy się do Cenacolo, by czekać na objawienie Maryji. Siedzieliśmy całkiem blisko miejsca, gdzie miało być objawienie. Wszyscy byli dziwnie podekscytowani i przyznam, że ja też byłam jakaś wyjątkowo dobrze do tego nastawiona. Niestety objawienie miało być ok. 9:00, a mnie zachciało się do toalety, musiałam więc odejść z miejsca, gdzie była cała moja rodzina. Gdy chciałam wrócić do nich, grupa Włochów zaszła mi drogę (ich w M. nie brakujeJ), poprosiłam ładnie, by pozwolili mi przejść do rodziny. Jakaś kobieta odepchnęła mnie dość mocno, tak że poleciałam na ścianę. Wściekłam się. Pomyślałam „TO MAJĄ BYĆ CHRZEŚCIJANIE?! TU MA BYĆ JAKAŚ MARYJA?!?! TO O TAKICH ZACHOWANIACH MÓWIĄ CI WSZYSCY LUDZIE? TO JEST TA MIŁOŚĆ bla bla bla…?”. Wyszłam wściekła poza teren Cenacolo i usiadłam na jakimś kamieniu. Chyba wtedy miałam prawdziwą pierwszą kłótnię z Bogiem. Gadałam sama do siebie (a może do Boga?) o tym wszystkim, kiedy nagle poczułam przynaglenie by wrócić do Cenacolo. Walczyłam z tym, ale było silniejsze. Postanowiłam jednak nie wchodzić do budynku, usiadłam pod drzewem na zewnątrz. Nagle okno budynku otworzyło się i jakiś mężczyzna wskazał na mnie ręką, przywołując mnie. Niepewnie podeszłam do niego, a on wciągnął mnie przez okno do budynku, tak że stałam na jakimś podwyższeniu. Nagle zapadła cisza, a ja zaczęłam płakać. Poczułam ogromną Miłość zalewającą mnie, niesamowite ciepło i dobro płynące…no właśnie skąd? Nie wiedziałam, co się dzieje. A wtedy zaczęło się objawienie. Czułam szczęście. Nic nie było dla mnie ważne, wtedy tylko ta chwila się liczyła. Po wszystkim, gdy wyszłam z budynku Bóg dał mi łaskę zobaczenia cudu słońca. Gapiłam się i płakałam i śmiałam i niedowierzałam, ale przecież to była prawda - widziałam niesamowite rzeczy. Niebo mieniło się kolorami, przepięknymi ,ciepłymi, od różu przez fiolet do żółtego, czerwonego… (to o tym piszę w piosence „Maryjo”).Nie będę opisywała całej wizji, bo kto ma wierzyć, ten już teraz wierzy i cieszy się ze mną. Następnie udaliśmy się do Oazy Pokoju. Niesamowite miejsce adoracji i ciszy. Jest tam mała kapliczka, gdzie wystawiony jest Najświętszy Sakrament. Weszłam do tej kapliczki i jedyne co pamiętam to jak zobaczyłam potężny obraz Jezusa Miłosiernego (identyczny jak ten mój z Różanegostoku), bezwładnie padłam na kolana i zaczęłam mówić :
„KochamCiękochamCiękochamCiękochamCiękochamCiękochamCiękochamCiękochamCię…”
Taki ciąg słów. Długo to mówiłam, a mówienie tego sprawiało mi ogromną radość. Pierwszy raz wyznałam Jezusowi miłość, szczerze, bo to czułam, bo cała byłam tym przepełniona.
Przez wszystkie dni spędzone w Medugorie zrozumiałam wiele prawd o sobie, o swoim życiu, o Bogu. Jezus pokazał mi, że nie mogę poznać Go całkowicie, nie przejmując się Jego Mamą, ani, że Jej nie mogę kochać prawidłowo nie będąc z Nim w jedności. Przez cały czas jednak byłam zbyt wystraszona, by pójść do spowiedzi. Za bardzo byłam przywiązana do moich grzechów.
Cudownym dniem był też ostatni dzień pielgrzymki (ten, w którym mieliśmy jechać nad Adriatyk). Jako jedyna z całej pielgrzymki oznajmiłam, że ja tam nie jadę. Zostałam sama w Medugorie. Miałam ogromną potrzebę pójścia na Krizevac. Za oknem była ulewa. Nie jakiś deszczyk. Ulewa. Wyszłam w bluzie i trampkach, z różańcem. Nie wiedziałam, którędy iść. Ta część opowieści jest jak z bajki, ale to nie bajka – przede mną leciały nisko ptaki, prowadząc mnie przez pola, przez łąki, przeskoczyłam nawet jakiś strumień. Szłam totalnie zdając się na Boże prowadzenie. To było niesamowite! Po długiej drodze doszłam pod górę. Słyszałam w sercu głos: „Zdejmij buty”. Zaśmiałam się – nie ma mowy. Powtórzyło się to. Zdjęłam. Ludzie schodzili z góry w płaszczach przeciwdeszczowych, ociekając wodą. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Bosa, młoda dziewczyna w taką pogodę po śliskich kamieniach na górę? Wtedy przypomniałam sobie, że pada. Zerknęłam na moją bluzę. Ona była zupełnie sucha! Mimo takiej ulewy ja w ogóle nie zmokłam!!! Z ogromną radością zaczęłam wchodzić na Krizevac, modląc się. W głowie ze szczęścia mi się kręciło. To były najwspanialsze momenty! Nigdy nie byłam na większym „haju”! Gdy zeszłam z góry jeszcze długo chodziłam po wsi. Grupa zdążyła wrócić znad morza, a mnie jeszcze nie było.
Na tamtym wyjeździe wybrałam sobie imię na bierzmowanie: Faustyna. Wiele wydarzeń przyczyniło się do wyboru tej patronki.
Mogłabym pisać i pisać o tym w jaki sposób Maryja pomagała mi w dochodzeniu do poznawania Boga. Nie jest to jednak miejsce na to (i tak to zbyt długie świadectwo). Napiszę już ostatnie podsumowanie. Po powrocie zaczęłam codziennie chodzić na mszę świętą, najpierw ludzie mi nie dowierzali, myśleli, że się zgrywam (włącznie z księżmi). Po jakimś czasie pragnienie Komunii zwyciężyło nad lękiem i zaczęłam przystępować do spowiedzi. Miałam wtedy jeszcze kolczyk w języku i ksiądz zwrócił mi uwagę, bym go wyjmowała jak przyjmuję Komunię. Po jakimś czasie zaczęło mnie to męczyć i wyjęłam go na zawsze. Zaczęłam czytać Pismo Święte codziennie. Codziennie przyjmować Komunię. Codziennie modlić się na różańcu. Pościć dwa razy w tygodniu. I nie były to dla mnie męczarnie. To był i jest czas spędzany z najbardziej kochanymi Osobami jakie znam. To są prośby mojej Mamy, którą kocham i chcę (nie zawsze mi się udaje) robić to, o co Ona prosi. Jestem ogromnym grzesznikiem (pisząc ogromnym wiem, co piszę), ale to Bóg w swojej potężnej Miłości działa we mnie takie rzeczy… że czasami sama otwieram oczy ze zdziwienia. Najtrudniejsze jest pozwolić Mu zająć się jakimś miejscem niekoniecznie chwalebnym. A kiedy już Go tam wpuszczę, On mnie przemienia. Przykazania Boga nie są już zbiorem nakazów nie do wykonania. Ja w ogóle nie muszę ich wykonywać, bo stały się dla mnie obietnicą Boga, że jeżeli będę się do Niego przybliżać, to On sam tego dokona w moim życiu. To trochę jak reklama zachwalająca jakiś przedmiot i opisująca jego wspaniałe cechy: „ nie będzie się psuł, nigdy się nie połamie” itp. Bóg mówi mi i każdemu z nas, że jeżeli się go „uczepimy” On sprawi, że nie będziemy mieć przed Nim innych bogów, nie będziemy używać na darmo Jego Imienia, będziemy z radością czcić „dzień swięty”, będzie w nas to wszystko wypełniał. Mówię tak, bo dla mnie to nie teoria, On tego we mnie dokonuje. O tym samym mówi Maryja w Medugorie, żebyśmy się modlili i otworzyli serca i zapragnęli – a Bóg dokona reszty „i rozwiniemy się jak kwiat”. Bóg nie odwraca wzroku. To my nie chcemy często widzieć. Minęło tyle lat, a ja wiem , że to dopiero początek. Mojżesz po przejściu przez Morze Czerwone też nie trafił od razu do Ziemi Obiecanej. Niedługo po tak wielkim cudzie lud zaczął czcić bożków, nawet manna z Nieba im się sprzykrzyła. Tak też jest w moim życiu. Ale każdy dzień traktuję jak wyzwanie i szansę bycia świętą, tam kiedyś w Domu Ojca. I wiem, że sama tego nie osiągnę, bo to nie jest możliwe. Ale dla Boga nie ma nic niemożliwego i On mi raz na jakiś czas musi o tym przypomnieć.
Dziękuję Bogu za Medugorie. Z perspektywy czasu patrzę już bardziej racjonalnie i często zastanawiam się nad tym fenomenem. Czytam opinie przeciwników, słucham głosów osób, które krytykują to miejsce. Sama byłam po tamtej stronie. Czasami przychodzą wątpliwości, czasami zniechęcenie. Jednak gdy one przychodzą konfrontuje je ze wszystkimi doświadczeniami tamtego miejsca (byłam tam już wiele razy). Ja nie mogę zaprzeczyć czemuś, co widziałam, przeżyłam i czego doświadczyłam. Wiem, że w tamtym miejscu poczułam czym jest (Kim jest?) sens życia. Wiem co widziałam i słyszałam. Wiem jak bardzo się zmieniłam i jak wiele Bóg dla mnie zrobił. On chce działać przeze mnie i przez każdego z nas. Czasami, zwłaszcza gdy znów z własnej woli wikłam się w jakieś grzechy zaczynam myśleć, że On już ze mnie rezygnuje – sama zrezygnowałabym z takiego „pracownika”. Jednak wtedy w uszach brzmią mi słowa „ Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was”. Bóg wiele razy pokazał mi, że On nie rezygnuję, że On chce się posługiwać właśnie takimi słabeuszami. Tak sobie myślę, że wtedy bardziej widać Jego potęgę. Widzę to w swojej niemocy, agresji, która jest we mnie, w tych momentach Bóg pokazuje mi, że to On jest skałą, na której ja zawsze będę bezpieczna i On we mnie te słabości pokona. A wszystko za przyczyną Maryji. Są takie sfery, w których wiara ociera się o pewność, bo ja byłam bohaterką tych wydarzeń. Jednak czy wierzysz czy nie, to miejsce jest szczególnym miejscem kontemplacji, wyciszenia, modlitwy. Polecam każdemu, nie na godzinę czy dwie. Pojedź tam na kilka dni i odpocznij.
Aleksandra Marcinkiewicz
PS Dziękuję za piękne świadectwo :)))
Aleksandra Marcinkiewicz
PS Dziękuję za piękne świadectwo :)))