środa, 14 stycznia 2009

Świadectwo Wieśka z Medziugorje!


"Sięgnąłem po narkotyki z braku miłości."
Ale teraz już wiem, że Bóg jest miłością - Od dnia, kiedy Pan Bóg mi wybaczył, wiem, że On jest miłością, że zawsze nas kocha - mówi Wiesiek Jindraczek, który niemal połowę swojego życia - 20 lat - stracił przez narkotyki. Wiesiek - sympatyczny, zwalisty brodacz - to najbardziej charakterystyczny Polak w Medjugorje. Ma 48 lat. Pochodzi z Pomorza, ale od 6 tygodnia życia wychowywali go dziadkowie w Jaśle. Tam spędził 25 lat.Zabiłem wielu ludzi, dając im strzykawkę- Wychowałem się w rodzinie katolickiej, byłem ochrzczony, bierzmowany, przystąpiłem do I Komunii - opowiada Wiesiek. - Ba! Przez całą podstawówkę byłem nawet ministrantem u oo. Franciszkanów w Jaśle. Ale wiek 15 lat to dla młodych ludzi bardzo trudny okres - buntu, pytań o sens życia. Wtedy powiedziałem Panu Bogu: „nie potrzebuję Cię". W moim życiu powstała pustka. Dziadkowie bardzo mnie kochali, ale nie mogli zastąpić mi ojca i matki. Zaczęła się jazda w dół.Wiesiek przeszedł „typową" - jak mówi - drogę: w liceum zaczęły się imprezy ostro zakrapiane alkoholem. Po kilku latach przestało mu to wystarczać. Zaczął brać środki psychotropowe, często popijając je alkoholem. Potem sięgnął po narkotyki. - Poznałem narkomana, który przywiózł mnie do Rzeszowa, na melinę. Tam pokazano mi, jak się produkuje „polską heroinę", czyli tzw. kompot. Po powrocie do Jasła zacząłem go produkować i ćpać. Technologia produkcji była dość prymitywna. Wystarczył surowiec, czyli słoma makowa, kilka garnków, kuchenka gazowa i kilka prostych odczynników. Produkował najpierw dla siebie, później częstował kolegów, wreszcie zaczął się handel narkotykami dla pieniędzy. - Narkotyk zabiera człowiekowi wszystko: zdrowie, życie - przestrzega Wiesiek. - Ale po drodze zabiera również sumienie, zasady moralne, godność ludzką. Gdy wpadłem w nałóg, liczyło się tylko jedno: zdobyć działkę. Przez 20 lat naczelną zasadą mojego życia było napełnić strzykawkę każdym sposobem, bez oglądania się, ile zła po drodze wyrządzę. Liczyło się tylko, by nie być na głodzie.Wiesiek mówi o sobie, że jest chodzącym cudem lub - jak kto woli - wybrykiem natury. - Nie powinienem już żyć. Narkotyki szybko zabijają człowieka. Wielu ludzi, którym dałem po raz pierwszy do ręki strzykawkę, już poumierało. Jestem ich mordercą.W 1985 r. musiał opuścić Jasło. - Stałem się „wrogiem publicznym nr 1", byłem obiektem powszechnej nienawiści. Pojechałem do Kołobrzegu, do rodziców. Tam od razu znalazłem sobie kolegów i ćpałem dalej. Staczałem się coraz bardziej. Ożenił się. Żona wytrzymała tylko po 5 lat. - Potrafiłem sprzedać nawet pierścionek zaręczynowy. Na niedługo przed przyjazdem do Medjugorje ukradłem mamie pieniądze, które dostała z ZUS na pogrzeb ojca. Żadnych skrupułów.Przygarnął mnie ojciec SlavkoW 1999 r. zaczęła się droga Wieśka ku wyzwoleniu. - Wracałem naćpany do domu - opowiada. - Spotkałem księdza. Do dziś nie mam bladego pojęcia, co mnie tknęło, że do niego podszedłem. Od 25 lat nie chodziłem do kościoła, byłem ateistą, mój Bóg umarł w oparach narkotyków. Okazało się, że to ks. Wacław Grądalski, proboszcz parafii Wieśka. Jego idee fixe było utworzenie w Polsce domów Cenacolo - powstałych we Włoszech wspólnot przygarniających narkomanów (taka wspólnota znajduje się również w Medjugorje). - Zabrał mnie do kancelarii parafialnej, zaczął mnie namawiać do wyjazdu do Medjugorje na leczenie. Nie chciałem nigdzie jechać. A ponieważ ksiądz znał moją mamę, więc właściwie zmusili mnie do wyjazdu. Moja mama, po 20 latach mojego nałogu i po 14 latach od powrotu z Jasła, dojrzała do tego, by powiedzieć mi krótko: „albo się będziesz leczył, albo nie masz wstępu do domu". Wiedziałem, jak ciężkie i smutne jest życie na ulicy, więc postanowiłem, że pojadę do Medjugorje. Ale nie chciałem się leczyć. Pomyślałem: posiedzę tam trochę, sprawa przyschnie, wrócę i będę ćpał dalej.Do Medjugorje Wiesiek przyjechał w kwietniu 2000 r. We wspólnocie Cenacolo wytrzymał 6 dni. Odszedł twierdząc, że to jakaś sekta, oszołomy, dom wariatów. Nie spodobały mu się panujące tam bardzo surowe reguły życia. Postanowił wrócić do Polski. Problem w tym, że został bez środka transportu, bo grupa pielgrzymkowa, z którą przyjechał, już wyjechała z Medjugorje. Musiał wyprowadzić się z pensjonatu, z którego właścicielami miał umowę, że może tam mieszkać dopóty, dopóki będzie chodził do Cenacolo.Wylądował na ulicy. Bez znajomości języka, bez środków do życia, bo za pieniądze, które dostał na pielgrzymkę, kupił zapas narkotyków, które zresztą akurat się skończyły. Spał na ławkach, pił non-stop, by zapomnieć o głodzie narkotykowym. - Po tygodniu takiego życia miałem już wszystkiego serdecznie dość - opowiada Wiesiek. - Chciałem wziąć kawałek sznura i powiesić się.Na szczęście, spotkał organizatora grup pielgrzymkowych, który obiecał mu, że go zabierze do Polski. Ale dopiero za kilka dni, w środę. „Do środy musisz sobie jakoś poradzić" - powiedział WieśkowiJakiś czas potem Wiesiek spotkał przed kościołem polskiego franciszkanina, który opowiedział mu o ojcu Slavko Barbariciu, nieżyjącym już dziś „dobrym duchu" Medjugorje. - Powiedział mi, że ojciec Slavko ma podopiecznych takiego samego pokroju jak ja: alkoholików, narkomanów, schizofreników. „Śmieci ludzkie" pozmiatane z całej Europy, które wychowuje i przywraca do życia. Ten polski zakonnik poradził mi, żebym poszedł do ojca Slavko i poprosił, że chcę z tymi ludźmi pracować, a on niech da mi do środy jedzenie i spanie. A w środę wsiądę w autobus i wrócę do Polski.Wiesiek tak zrobił. Spotkał się z ojcem Slavko jeszcze w piątek wieczorem. Powiedział mu wprost, że jest starym narkomanem i że nie chce się leczyć. Zakonnik tylko dziwnie się uśmiechnął, popatrzył i powiedział: „nie ma sprawy, mamy umowę do środy. Będziesz pracował z moimi chłopakami, a ja ci dam za to jedzenie i spanie". - Wydaje mi się, że on już wtedy wiedział, że ja z Medjugorje nigdzie nie wyjadę - twierdzi Wiesiek.Ostatnią noc przespał jeszcze na ławce. W sobotę rano poszedł do pracy z podopiecznymi ojca Slavko. - Po pracy jeden z nich zabrał mnie na kwaterę, gdzie pierwszy raz od tygodnia umyłem się i próbowałem coś zjeść. Potem poszliśmy do kościoła. Mówiąc szczerze, to co się tam działo, kompletnie mnie nie interesowało. Poszedłem tylko dlatego, że tego wymagał od swoich chłopaków ojciec Slavko. W kościele czułem się jak w teatrze.To było moje dno. I wtedy stał się cudW Medjugorje w każdą sobotę pomiędzy godz. 22 a 23 jest adoracja Najświętszego Sakramentu. Chłopak, który opiekował się Wieśkiem, zapytał, czy chce na niej zostać. - Byłem potwornie zmęczony - mówi Wiesiek - i do dziś nie wiem, dlaczego odpowiedziałem temu człowiekowi: „słuchaj, wszyscy zostają, to ja też zostanę". Zaczęła się adoracja. Siedzieli w ławkach na zewnątrz kościoła, bo ludzi było tyle, że nie dało się wejść do środka. - Nagle ogarnęła mnie ciemność. Ta ciemność, która była we mnie, w mojej duszy. Zgasły we mnie wszelkie uczucia, tak jakbym umarł. Zgasła ostatnia iskierka nadziei. Została we mnie potworna, czarna rozpacz. Potworny żal, ból wewnętrzny. To było moje dno. Poczułem się tak, jakby nagle znikła cała ludzkość. Zostałem sam na sam z rozpaczą, która mnie dusiła. Wyłem z tej rozpaczy. W akcie desperacji zwróciłem się o pomoc do Tego, w którego nie wierzyłem. Bardzo prosto, z najgłębszej głębiny serca, powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli istniejesz, zrób coś, bo nie mam siły, by dłużej tak żyć. Albo mnie stąd zabierz, albo zmień moje życie". To był dosłownie pstryk, i w jednym momencie wszystko się zmieniło. Znikła ciemność, rozpacz, żal. Znikł głód narkotykowy i alkoholowy. To był cud uzdrowienia duchowego i fizycznego. Pojawił się wewnętrzny spokój, jakiego nigdy w życiu nie dał mi żaden narkotyk. Wracając z kolegą do domu, Wiesiek powtarzał w kółko jedno zdanie: „Boziu kochana, zrób tak, aby ojciec Slavko nie kazał mi w środę wracać do Polski". Nie miał jeszcze wtedy świadomości, że była to forma modlitwy.Został w Medjugorje. Kilka miesięcy później został wyzwolony z innego nałogu: palenia papierosów (palił 60 dziennie). To było w kaplicy „Oazy Pokoju", do której tak lubił przychodzić. Tamtego dnia, jak zwykle, przyszedł, przywitał się z Jezusem, usiadł. - Nagle potwornie zachciało mi się palić - opowiada. - Powiedziałem: „Jezu kochany, wyskoczę sobie teraz na papieroska, za 3 minuty jestem z powrotem". Wyszedłem, zapaliłem. Kiedy wróciłem, w moim sercu usłyszałem głos: „co ty robisz, człowieku? Przychodzisz na spotkanie z najlepszym Przyjacielem, jedynym jakiego masz, i zostawiasz Go dla odrobiny nikotyny?". W tym momencie powiedziałem: „Jezu, ja tego nie chcę". Wziąłem papierosy, zapalniczkę, poszedłem przed Najświętszy Sakrament, położyłem to wszystko na posadzkę i powiedziałem: „weź to ode mnie". Wyszedłem z kaplicy i zapomniałem o papierosach. Nie czuję się, jakbym rzucił palenie. Czuję się, jakbym nigdy w życiu nie miał papierosa w ustach, on mi się z niczym nie kojarzy. Jestem otwarty na sygnały od Pana BogaWiesiek pracuje w „Ogrodzie św. Franciszka" w Medjugorje. Ma pod opieką kilkanaście zwierzaków: konie, kuce szetlandzkie, osły domowe i osły dzikie. Po południu pomaga w zakrystii. - To nie praca, lecz rodzaj służby, którą podjąłem z własnej i nieprzymuszonej woli - podkreśla.Co dalej? - Przestałem decydować o swoim życiu 8 lat temu na tej ławce, kiedy powiedziałem Bogu: „pomóż mi" - odpowiada. - Od tego momentu moim życiem kieruje Pan Bóg. Po ludzku rzecz biorąc, pewnie chciałbym tu zostać, bo to cudowne miejsce. Mam poukładane życie i pracę, którą lubię. Ale jeżeli Pan Bóg mi powie: twój urlop się skończył, trzeba iść w drogę - to ruszę. Już raz to zresztą zrobiłem. Na początku stycznia 2003 r. wyjechałem do Polski. Moi znajomi z Medjugorje twierdzili, że Wiesiek oszalał i wyjeżdża, bo znów chce mu się ćpać. Miałem wielkie plany: gdzie to ja nie będę, z kim się nie spotkam. Wszystko wzięło w łeb, bo Pan Bóg miał inne plany. Przez półtora roku przesiedziałem przy łóżku mojej sparaliżowanej babci. Osoby, która poświęciła dla mnie swoje życie. Babcia zmarła w kwietniu 2004 r. Przyjechałem do Medjugorje w czerwcu, na rocznicę objawień. Nie myślałem, że na stałe. Chciałem zostać do festiwalu młodych, czyli do początku sierpnia. Pan Bóg tak to jednak poukładał, że wróciłem do tej samej pracy, mieszkam w tym samym mieszkaniu, które bardzo lubię, i wszystko jest tak, jakbym nigdzie nie wyjeżdżał. Po prostu, Pan Bóg dał mi zadanie, ja je wypełniłem i wróciłem na swoje miejsce. Ale wiem jedno: życie nie polega na tym, by było lekko, łatwo i przyjemnie. Nie szukam sobie problemów. Ale nie sztuka uwić sobie ciepłe gniazdko i spocząć na laurach. Kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Jestem otwarty na wszelkie sygnały od Boga.Przez wiele dni po tamtej adoracji Wiesiek bał się wyspowiadać, bo nie wierzył, że ktokolwiek może mu wybaczyć to, co w życiu zrobił. - A okazało się, że Bóg mi wybaczył - podkreśla. - Sięgnąłem po narkotyki z braku miłości. Narkomania to nie początek, lecz koniec choroby, którą Matka Teresa z Kalkuty nazwała najstraszniejszą chorobą świata - brakiem miłości. Ale ja teraz wiem, że Bóg jest miłością. I ja tej miłości doświadczyłem.