niedziela, 22 lutego 2009

Medziugorje, środa 17 czerwca 2003r.

Medziugorje, środa 17 czerwca 2003 r.


Po wspólnym śniadaniu udaliśmy się na konferencję dla pielgrzymów z Polski, prowadzoną przez ojca franciszkanina pracującego w Medziugorju. Byłam radosna ze spotkania osób uczęszczających w pielgrzymkach do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej u oo. Karmelitów w Oborach. Jedna z nich zaprosiła mnie do domu rekolekcyjnego, w którym o godz. 12.00 była odprawiona Msza święta przez zakonnika polskiego przybyłego do Medziugorja z dalekich misji. Rekolekcje odbywały się w ciszy i o chlebie i wodzie przez kilka dni. Po Mszy pełna pokoju i zadumania, że bez wypowiadania słów można się doskonale rozumieć udałam się do miejsca zakwaterowania. Nasza grupa pielgrzymkowa (poza kilkoma osobami) wyjechała nad Adriatyk. Ta pielgrzymka była moim piątym pobytem w tym cudownym miejscu modlitwy, nawróceń i wyjątkowo niepowtarzalnych Adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Obecny pobyt był krótki i w tym dniu planowałam udać się do kaplicy Adoracji Najświętszego Sakramentu tam na modlitwie, dziękować Bogu za wszystko i wszystkich, których Pan Bóg stawia na mojej drodze. Po posiłku (zjadłam rybę z sałatą) udałam się do kaplicy. Czułam się zawiedziona, kiedy zorientowałam się, że tam odbywa się Msza święta w jakimś języku azjatyckim.
Pomyślałam tylko, że tak ma być i wyszłam na zewnątrz i na łonie natury w ciszy i ukojeniu zachwycałam się Dziełem Stworzenia. Kiedy nadszedł czas odmawiania różańca, przeszłam pod opalony krzyż (pozostawiony znak wojny bratobójczej) zapalając dwa znicze. Obok modliła się bardzo ładna kobieta w biało-niebieskim stroju. Przy końcu drugiej części, tj. bolesnej dziękowałam za życie, śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa, abym ja i każdy kto w Niego wierzy miał życie wieczne.
Wkrótce Pan skierował mój wzrok na zachód słońca; tak przepiękny, że zaniedbaniem byłoby nie podziękować Stwórcy za to cudne zjawisko. Kiedy rozpoczęła się Msza święta, podeszłam bliżej kościoła od strony zachodniej...
Ogarnęło mnie pragnienie picia (po dość pikantnej rybie) i podeszłam obok kościoła do kraników z wodą. Tam usłyszałam przepiękny koncert ptasi. Dwa duże drzewa były oblepione tymi skrzydlatymi stworzeniami. Zapytałam je, czy są tak radosne za cud życia i dziękują Stwórcy jak ja, a one mało co nie pomyliły mojej głowy z drzewem. Prosiłam Pana Boga, aby przyjął ten koncert uwielbienia razem z moim zachwytem jako dar dziękczynienia. Chwilę jeszcze rozmawiałam z moimi przyjaciółmi, ponieważ była czytana Ewangelia w różnych językach (po polsku było trzecie czytanie). Po krótkim czasie wróciłam pod sam kościół, gdzie spotkam dwójkę naszych pielgrzymów, pozdrawiając ich uśmiechem. Kazanie, które było po chorwacku, a jego główna myśl to bezgraniczna ufność Panu Bogu, jeszcze bardziej utwierdziło we mnie pokój serca. Po ofiarowaniu, kiedy nastąpił czas rozdawania Eucharystii, weszłam do kościoła i znalazłam się w jego tylnej, środkowej części. Uklęknęłam, aby oddać cześć i chwalę Bogu i zobaczyłam jak Pan Jezus do mnie jako pierwszej przychodzi z rąk proboszcza Medziugorja; jakby chciał mi powiedzieć — dobrze, że jesteś. Przez moment zatopiłam się w dziękczynieniu, po czym w sercu zapytałam Pana, gdzie mam pójść. Przyszła myśl: „Idź pod sam ołtarz”. Kiedy podeszłam i zobaczyłam powykręcaną, strasznie zbolałą, mało podobną do normalnego człowieka kobietę, czułam potrzebę modlitwy za nią. Prosiłam o łaskę uzdrowienia. Jest już koniec Mszy świętej, potem poświęcenie pamiątek, następnie różaniec — część chwalebna. Nieustannie klęczę i modlę się za tę kobietę, za wszystkich obecnych, prosząc Matkę Najświętszą, całe Niebo i dusze w czyśćcu cierpiące, aby razem się modlili ze mną o uzdrowienia wszystkich obecnych, o uzdrowienie wszystkich pozostawionych w domach, za proszących o modlitwę.
W czasie różańca zaczęłam prosić jak małe dziecko i ufna, że mnie Pan Bóg wysłucha, rozważałam Zesłanie Ducha Świętego. Klęczałam przy tym wózku jak wrośnięta w posadzkę, nie czując żadnego bólu kolan, kręgosłupa czy zmęczenia.
„Jeżeli ratunkiem jakiejś duszy może stać się kalectwo, długotrwała choroba, nędza, więzienie, głód, brak pracy, potępienie otoczenia, samotność, utrata majątku — dopuszczam te bolesne lekarstwa. Tak jak dopuszczam je Przyjaciołom Moim, aby ich ostatecznie oczyścić; wytopić w ogniu złoto ich serc. Lecz z nimi —Ja jestem.
Uczę ich, wspomagam, posilam i we wszystkich wydarzeniach niosących cierpienie umacniam ich swoją Mocą „.
Słowa te krążyły mi nieustannie w głowie podczas modlitwy. Jedna myśl wciąż powracała, „Panie fezu, wiem, że Jesteś i możesz uzdrowić od wszelkich zranień tę kobietę i wszystkich potrzebujących uzdrowienia”.
Jest piąta zdrowaśka ostatniej dziesiątki różańca. Przyjemny wietrzyk i zapach lilii zrzuca mnie z kolan. Czuję jak ktoś podkłada mi pod głowę poduszkę wyjętą z wózka, ktoś inny prostuje nogi. Leżę i modlę się, bo czuję wielką obecność Najwyższego przy nas, nie przestaję dziękować, błagać i uwielbiać za to, że do takiej nędzy przychodzi. Uszami słyszę modlitwę w różnych językach, a w sercu pytanie: „Czy wierzysz, że mogę ją uzdrowić?” Odpowiedziałam:,, tak, Panie Jezu, jak tego chłopca z Nain, którego wskrzesiłeś z dzisiejszej Ewangelii”. Jest koniec różańca, w sercu słyszę głos
— „To każ jej wstać”, odpowiadam: „Panie, nie znam języka”, ale słyszę już jakby schodzenie z wózka. Ja w tym momencie nie przestaję dziękować, uwielbiać i błogosławić Trójcę Przenajświętszą i Matkę Pana Jezusa i Naszą Matkę (trwało to chwilę, choć w takich momentach nie ma się poczucia czasu). Słyszę śpiewy wielbiące Pana Jezusa. Pytam w sercu „i co teraz?” Otrzymuję w myśli polecenie: „Wstań, ucałuj Mnie w tej osobie”. Wstaję, mój Anioł prowadzi mnie prosto do tej niewiasty, biorę ją w objęcia i w języku angielskim mówię do niej: „chodź, podziękujmy Panu Jezusowi”.
Chwilę klęczymy przed tabernakulum, ktoś mnie dotyka z pielgrzymów. Mam jakieś dziwne uczucie, jakby ktoś chciał mi podziękować. Z wielką radością głośno mówię, że Jezus żyje i uzdrawia, tylko trzeba zaufać. Zapytałam Pana w sercu co dalej i przyszła myśl: „opuść kościół i trwaj dalej przy Mnie”. Szybko wymknęłam się i w tym przecudownym stanie ducha chciałam krzyczeć — „Jezus żyje, Jezus uzdrawia, Jezus jest Panem Życia wiecznego, uwierzcie wszyscy, którzy gardzicie Jego Miłością”.
Po drodze do hotelu spotkałam na przyczepce samochodowej piękne dwa psy. Spojrzałam na nie przyjaznym okiem pełnym Miłości Bożej, za co zostałam ucałowana i oblizana przez jednego z nich. Motyw obecności dobrego psa w służbie Maryi powtórzył się w Medziugorju. Nie lubię takich nadzwyczajnych czułości, ale one utwierdziły mnie w przekonaniu, że stan ducha udziela się również otoczeniu.
Wchodząc do pokoju chciałam niezauważalnie i po cichutku wykonać czynności toalety wieczornej. Współlokatorka leżała w łóżku i nie śpiąc zaczęła ze mną rozmowę. Zauważyła u mnie radość, pomimo nierelacjonowania wydarzeń, których byłam bezpośrednim świadkiem. Kiedy inne osoby będące w kościele opowiedziały jej o uzdrowieniu, miała lekki żal, że się z nią tym nie podzieliłam wcześniej.
Chciałam zachować to jak najdłużej w sercu, ale było zbyt wielu świadków tego wydarzenia. Po konsultacji ze spowiednikiem miałam przyzwolenie na dawanie świadectwa ze spotkania Żywego i Uzdrawiającego Pana Jezusa. Daję to świadectwo, aby wielu, którym jest trudno wierzyć uwierzyło, że cuda się zdarzają tam, gdzie trwa wiara, nadzieja i Miłość Boża. Trzeba wierzyć w Ewangelię i Jezusowi zaufać, wówczas w naszym życiu będzie czynił cuda, jakie są opisane w Ewangeliach, Dziejach Apostolskich i Listach, bo: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor.) Amen.

Justyna
ZNAK POKOJU 199/2004